Fundacja Służby Rodzinie „Nadzieja” zachęca do zapoznania się ze świadectwem małżeństwa, które dzięki naprotechnologii i pomocy łódzkiej fundacji, po 14 latach niepłodności zostało rodzicami.
Historia Jarka i Anety jest bardzo poruszająca i dowodzi, że nigdy nie można tracić nadziei.
Świadectwo narodzin nadziei.
Szansa dla niepłodnych małżeństw
Rozmawiam z małżeństwem z prawie piętnastoletnim stażem. Aneta i Jarek przez czternaście lat starali się o dziecko. Ich historia utkana jest z wielkiego, cierpienia ale również nadziei. Od dwóch miesięcy na świecie jest z nimi ich córka – Nadia Anastazja. Poczęła się dzięki leczeniu metodą naprotechnologii. Diagnostyka wraz ze skutecznym leczeniem trwały ponad rok – czternaście miesięcy. W Łodzi leczenie niepłodnych małżeństw tą metodą wspiera Fundacja Służby Rodzinie „Nadzieja”.
Od początku małżeństwa pragnieniem Anety i Jarka było posiadanie potomstwa, po roku bezskutecznych starań rozpoczęli leczenie.
– To było czternastoletnie tournée po lekarzach. Najpierw w naszym mieście, później w kolejnych. Ciągnęło się w nieskończoność i było wyczerpujące: psychicznie, fizycznie i finansowo – wspomina Aneta.
– Trafiliśmy również do kliniki leczenia niepłodności, gdzie po kilku latach lekarz oznajmił nam, że nie mamy szans na dziecko. Nie wiedział jaka jest przyczyna, ale stwierdził, że raczej nic nam nie pomoże, nawet in vitro. To było bardzo trudne, zwłaszcza dla mojej żony – opowiada Jarek.
Wspomnienia czternastu lat starań mówią o momentach niewypowiedzianego smutku, czasem także zwątpienia.
– Właściwie tylko Jarek wiedział co przeżywałam, widział mój ból, moje łzy. Przeszłam depresję, to było doświadczenie wielkiego cierpienia. Wszyscy wokół nas zachodzili w ciążę, mieli dzieci. A nam ciągle się nie udawało. Ja po prostu płakałam, kiedy znów się nie udało i następowało kolejne rozczarowanie – mówi Aneta.
– Przyznam się, że mnie również zdarzało się płakać – wtrąca Jarek. Były momenty, kiedy myśleliśmy, iż jest ciąża, a tu kolejne załamanie. Bardzo trudno było nam poradzić sobie z presją otoczenia.
Obecnie w Polsce, podobnie jak w całej Europie Zachodniej, problem niepłodności dotyka nawet co piąte małżeństwo. Niepłodność staje się chorobą cywilizacyjną. Mimo to, doświadczenie Aneta i Jarka pokazuje z jakim niezrozumieniem otoczenia muszą mierzyć się niepłodne małżeństwa.
– Ludzie nie potrafią tego zrozumieć – na twarzy Anety pojawia się cień smutku. – Nierzadko padały pytania: Czy macie dzieci? Dlaczego nie macie dzieci? Myślano, że najważniejsza jest dla nas kariera, że brak dziecka to nasz wybór. Niektórzy potrafili nawet powiedzieć: Jak nie wiesz jak się robi dzieci, to ja Ci wytłumaczę. To było przykre i bolesne. Były momenty, iż nie chcieliśmy o tym rozmawiać nawet ze sobą nawzajem. Przychodziły kolejne święta, a my ciągle tylko w dwójkę. Ja całe moje pokłady miłości przelewałam na mojego chrześniaka, to było moje pocieszenie – Aneta pokazuje stojące na komodzie zdjęcie kilkuletniego chłopca.
Styczeń 2012 okazał się dla nich momentem przełomowym. Podczas kolędy znajomy ksiądz zostawił im ulotkę, którą przygotowała Fundacja Służby Rodzinie „Nadzieja” z Łodzi. Była poświęcona naprotechnologii, zawierała m.in. namiary na instruktorkę z Łodzi. Aneta mówi, iż to mąż namawiał ją, aby tam zadzwonili, ona była sceptyczna.
– Wcześniej już kilka osób mówiło nam o napro, ale ja byłam już w takim dołku, iż nie miałam sił na kolejne próby i rozczarowania. – Żona w końcu dała się namówić – wtrąca Jarek. Zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na wizytę z instruktorką. Tutaj nastąpił szok: po raz pierwszy ktoś poświęcił nam tyle czasu! Pani Olimpia, instruktorka, siedziała z nami dwie godziny. Ona po prostu z nami rozmawiała. Wytłumaczyła co to jest naprotechnologia, skąd się wzięła, na czym polega leczenie tą metodą. Zaznaczam leczenie. Podkreślam to słowo ponieważ osoby z którymi rozmawiamy, albo nie słyszały o napro albo myślą, że to tylko obserwacja cyklu. Wcześniej, przez tyle lat leczenia, to się nie zdarzało. Lekarze traktowali wizyty taśmowo: 10-15 minut i kolejni – wspominając pierwsze doświadczenia z naprotechnologią, jest bardzo ożywiony. – Wszystkie wizyty udowadniały, iż jest to metoda, która naprawdę skupia się na człowieku. Ktoś poświęcał nam czas, nie byliśmy traktowani hurtowo.
Pani Olimpia, instruktorka z poradni leczenia niepłodności w Łodzi, nauczyła ich Modelu Creightona, czyli metody rozpoznawania płodności, która pomaga zaobserwować, co się dzieje w organizmie kobiety. Dzięki tej metodzie można odkryć nieprawidłowości występujące w cyklu i w następstwie tego przyczyny niepłodności.
– Nauka tego modelu trwała kilka miesięcy. Na początku sądziłam, iż tego nie ogarnę, że to skomplikowane, ale po dwóch – trzech miesiącach obserwacje wykonywałam już automatycznie i okazało się, że nie jest to takie trudne, a poza tym w razie wątpliwości mogliśmy zawsze liczyć na instruktora – tłumaczy Aneta, a Jarek kontynuuje: – Po tym jak mieliśmy zapisane już kilka obserwacji cykli żony, Pani Olimpia poleciała nam Panią doktor Ewę Ślizień-Kuczapską z Warszawy. Tak bowiem wygląda leczenie w naprotechnologii: najpierw pary uczą się zasad obserwacji z instruktorem, a następnie przechodzą pod opiekę lekarza, który, na podstawie obserwacji cykli, zaczyna diagnostykę i leczenie – wyjaśniają małżonkowie.
– Zaczęliśmy jeździć na wizyty. Pani Doktor zleciła nam badania hormonalne, okazało się że mam za mało progesteronu i estradiolu oraz że jestem uczulona na pewne produkty spożywcze, np. na mleko, mimo iż byłam na nim chowana – śmieje się Aneta. – Pani doktor przepisała nam różne leki: tabletki, zastrzyki, żele. Starała się wyregulować mój cykl. Ujęło nas to, że podeszła do nas indywidualnie. Tak właśnie napro podchodzi do organizmu kobiety. Tutaj lekarze nie twierdzą, że jajeczkowanie ma być w 14 dniu cyklu, bo tak jest napisane w podręcznikach. To nieprawda, każdy organizm jest inny i cykle kobiet wyglądają różnie. Dlatego wymagają indywidualnego podejścia.
– Naprotechnologia to również leczenie i diagnozowanie mężczyzny. To metoda, która angażuje oboje małżonków, ponieważ w obserwacji cykli kobiety, uczestniczy również mężczyzna – uzupełnia Jarek.
Ich pierwsza wizyta u Pani doktor Ślizień-Kuczapskiej odbyła się 25.10.2012, a ponad pół roku później, podczas wizyty 7.05.2013, Pani doktor poprosiła ich, aby w domu wykonali test ciążowy.
– Ja nie chciałam – stwierdza Aneta. – Miałam już dość wcześniejszych rozczarowań, byłam sceptyczna. Na nic dobrego nie liczyłam. Uległam jednak namowom męża i dwa dni później zrobiłam test. I tu nastąpiło zaskoczenie: zwykle, robiąc test, wychodziła jedna kreseczka, a tu widzę dwie! Szok! Byłam w piątym tygodniu ciąży. To był cud – twarz Anety rozpromienia się.
Jej mąż kontynuuje: – Na kolejnej wizycie Pani doktor zrobiła USG i okazało się, że pod sercem Anety bije serduszko naszej córeczki. Malutka przyszła na świat 27 grudnia 2013 r. i zalała nasz dom niewysłowionym szczęściem. Wybraliśmy dla niej imiona, które nam się spodobały, ich znaczenie poznaliśmy później. Nadia to nadzieja, zaś Anastazja to nowonarodzona, wskrzeszona. Nasza córka jest więc nowonarodzoną, wskrzeszoną nadzieją. Jest naszym cudem.
– No właśnie, jeśli ktoś nie wierzy w cuda, nie wierzy w moc Boga, to my jesteśmy najlepszym przykładem tego, że On naprawdę działa i przemienia życie człowieka, nigdy nie zostawiając go samego – wtrąca Aneta.
Ich historia jest ze wszech miar niezwykła. Sytuacje, w których stawiał ich Pan Bóg potrafią przyprawić o gęsią skórkę i dowodzą, że nie ma przypadków.
– Trzy dni po narodzeniu Nadii poszedłem zarejestrować ją w USC i – jak tu nie wierzyć w Bożą ingerencję? – na parkingu spotkałem tego lekarza, który powiedział nam, ze nie mamy szans na dziecko. I ja wtedy mogłem mu powiedzieć, że właśnie zarejestrowałem moją córkę i że pomogła nam naprotechnologia, tak ośmieszana i odrzucana przez wielu „specjalistów”. Zaskoczenie tego lekarza było ogromne, a mnie aż przeszły ciarki, gdy mu o tym mówiłem – opowiada Jarek.
Na moje pytanie o to, czy te czternaście lat czekania było im potrzebne, zgodnie odpowiadają – TAK!
– Pan Bóg ma swój plan dla każdego z nas – zamyśla się Jarek. – Wszystko ma swoje miejsce i czas. Oczywiście wiemy, że inni ludzie mają większe problemy, przeżywają większe cierpienia, są bardziej doświadczani, ale przez te lata człowiek niejednokrotnie zadawał sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego Panie tak nas doświadczasz? Dlaczego innym się udaje, a nam nie? Były również momenty zwątpienia, buntu. Ja doszedłem do tego, że przecież w czasie wojny, gdy ludzie ginęli w obozach, również pytali: gdzie jest Bóg? Pomyślałem, że Bóg nie odwrócił się od tych ludzi, ale z każdym z nich powtórnie umierał na krzyżu. Z każdym z nich. Zatem nie zostawiał również nas oraz innych małżeństw ani na chwilę. Towarzyszył nam w naszym cierpieniu, mimo iż często tego nie dostrzegaliśmy.
– Uważamy, iż ten czas miał nas czegoś nauczyć, Pan Bóg chciał nam coś przekazać – dodaje Aneta. – Jestem ogromnie niecierpliwa, a tutaj, przez tyle lat, dostaliśmy wielką lekcję cierpliwości, ufności i przede wszystkim pokory. Zaczęliśmy inaczej patrzeć na to, co nas otacza, co jest w życiu ważne i ważniejsze.
– Ten czas wydał piękne owoce. Przede wszystkim naprawdę nauczyliśmy się modlić, zawierzać nasze życie Bogu. Obraliśmy sobie również świętych patronów, których prosiliśmy o wstawiennictwo. Dla mnie był to święty Idzi, od spraw niemożliwych –
z uśmiechem mówi Jarek i opowiada o tym Świętym.
– Ja modliłam się do bł. Jana Pawła II. Litanię do niego mówiłam codziennie w drodze do pracy – opowiada Aneta. – Modliło się za nas wiele osób, my naprawdę czuliśmy tę troskę bliskich nam ludzi. Małżonkowie, zerkając na śpiącą obok Nadię, zgodnie przyznają, że ich historia dowodzi, iż nie ma przypadków.
– To tylko Bóg mógł kierować wydarzeniami tak, że trafiła do nas ta ulotka, a później zaopiekowała się nami Pani Olimpia i Doktor Ewa. Nigdy nie można się poddawać, nie można tracić nadziei. Nam się udało po 14 latach, jak tu nie wierzyć w cuda? – Aneta jest rozpromieniona, a Jarek zdecydowanie dodaje: – Naprotechnologia jest naprawdę odpowiedzią na problemy, jakie małżeństwa mają z niepłodnością. Mimo iż metoda ta jest pogardzana przez wielu lekarzy, którzy za skuteczne uważają jedynie in vitro, to trzeba wyraźnie zaznaczyć że naprotechnologia nie jest jakąś metodą kalendarzykową, kościołkową. To jest medycyna, leczenie, szukanie przyczyn niepłodności. Bardzo indywidualne, zorientowane na konkretną parę i dające naprawdę niesamowite rezultaty.
– Mamy Nadię, czytelny znak i dowód skuteczności metody. Jeśli nam się udało, to nie ma rzeczy niemożliwych, także dla innych par oczekujących potomstwa, które znalazły się w podobnej jak my sytuacji.
Aneta i Jarek mówią o Nadii boże dzieciątko. Patrząc na ich rodzinę, rozmiłowaną
w sobie i Bogu, nie dostrzegam na ich twarzach śladu po czternastoletnich trudnościach i cierpieniach.
A przecież tylko oni wiedzą, z jakim bólem mierzyli się przez te wszystkie lata. Pojawienie się Nadii wymazało złe wspomnienia, przynosząc ze sobą miłość, która wypełnia ich dom. Oglądając pokój przygotowany dla „ich Króliczka”, obserwując ich nieniknące uśmiechy, gdy patrzą na swą córkę, nie mogę uwolnić się od myśli „Jakże wielkie są dzieła Twe, Panie”! (PS 92, 6)
Rozmawiała
Żaneta Pawłowska
Historia Anety i Jarka jest podobna do doświadczeń wielu innych małżeństw, którym pomogła naprotechnologia.
Poradnię leczenia niepłodności w Łodzi, w której leczyli się Aneta i Jarek, wspiera Fundacja Służby Rodzinie „Nadzieja”, której udało się sfinansować szkolenia kilku specjalistów, niosących pomoc niepłodnym małżeństwom.