W 2017 roku, w lipcu, obchodziliśmy 9-tą rocznicę sakramentu małżeństwa. Poznaliśmy się dość
nietypowo, gdyż poprzez internet. Zaczęliśmy ze sobą czatować, potem było spotkanie, jedno,
drugie i tak zostaliśmy parą, by po 5 latach znajomości powiedzieć sobie sakramentalne „Tak”. Po
ślubie zamieszkaliśmy w wynajętej kawalerce, ja rozpoczęłam pracę w szkole, a mąż był
aplikantem na uczelni. Wszystko układało się dobrze, były, wiadomo jak to na początku drogi
razem, i wzloty, i upadki, ale staraliśmy się wzrastać w tym powołaniu, które Bóg nam podarował.
Przyszedł też czas na zakup własnego mieszkania, do którego wprowadziliśmy się w 2011r., trzy
lata po ślubie. Wtedy też pojawiło się w naszych sercach pragnienie powiększenia rodziny.
Pragnienie, które dojrzewało w każdym z nas, by w końcu mogło ujrzeć światło dzienne.
Uznaliśmy za normalną kolej rzeczy, że niedługo się uda i będziemy mogli obwieścić światu, że
spodziewamy się nowego życia. Jeszcze w tym samym roku udaliśmy się na pielgrzymkę do
Rzymu, powierzając Janowi Pawłowi II szczęśliwe poczęcie. Czekaliśmy spokojnie, kiedy to
nastąpi. Niestety z miesiąca na miesiąc sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, bo upragnione
poczęcie nie następowało, a my czuliśmy się sfrustrowani, bezsilni i pytaliśmy Pana Boga
„Dlaczego?”. Najpierw nie miałam stałego lekarza prowadzącego, z czasem trafiłam pod opiekę
dobrego specjalisty w dziedzinie, o którym usłyszałam od znajomej na jednych z rekolekcji. Po
dwóch latach bezowocnych starań zajścia w ciążę, różnych diagnoz i doraźnego leczenia,
postanowiliśmy zgłosić się do poradni naprotechnologicznej po pomoc. Przeczytaliśmy na ten temat
artykuł w „Gościu Niedzielnym” i stwierdziliśmy, że musimy spróbować. Wiedzieliśmy, że jest to
już dość długi czas oczekiwania i coś musi być nie tak, chcieliśmy podjąć kompleksowe leczenie,
chwyciliśmy się tego jak ostatniej deski ratunku. Trafiliśmy tam na wspaniały zespół lekarzy i
specjalistów, którzy stopniowo nas diagnozowali i zaczęli wdrażać sensowne leczenie, które
zgodnie z zasadami naprotechnologii jest rozłożone w czasie. Nie było to dla nas łatwe, gdyż w
każdym niemalże miesiącu coś się działo: badania, wyniki, wizyty i tak w kółko. Stopniowo
byliśmy tym zmęczeni, tym bardziej, że od rozpoczęcia leczenia mijał rok za rokiem, a ciąży nadal
nie było. W końcu, ja zdecydowałam się zrezygnować na rok z pracy zawodowej i przeznaczyć ten
czas na zajęcie się swoim zdrowiem, licząc po cichu, że wtedy musi się udać i wreszcie zostaniemy
rodzicami. Przed rozpoczęciem przerwy udałam się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy (mąż
nie mógł mi towarzyszyć, ze względu na pracę, ale szedł ze mną duchowo), niosąc do Maryji tylko
tę jedną intencję: żeby Bóg zechciał obdarować nas potomstwem. I tutaj znowu nasze ludzkie plany
okazały sie mierne w skutkach, gdyż czas urlopu się kończył, pielgrzymka odbyta, a dziecka nadal
nie było w naszym życiu. Wtedy trafiła się nam możliwość odbycia podróży do Stanów
Zjednoczoych, nad którą bardzo długo się zastanawialiśmy: lecieć, nie lecieć…Chodziło głównie o
koszty, czy męż dostanie urlop, ale ostatecznie postanowiliśmy nie rezygnować, stwierdzając, że
taka szansa nie szybko się nam trafi kolejny raz, i polecieliśmy. W USA spędziliśmy cudowny
miesiąc czasu, odwiedzając rodzinę, podróżując i zwiedzając intensywnie co tylko się dało
zobaczyć. Po powrocie mąż szybko wrócił do pracy, a ja z niepokojem szykowałam się też na
powrót po roku przerwy.
I tutaj spotkała nas ogromna niespodzianka, gdyż za jakiś czas od przyjazdu okazało się, że jestem
w ciąży. Byliśmy bardzo zaskoczeni i tak bardzo szczęśliwi! Od razu udałam się do lekarza, który
potwierdził ciążę i tak spełniło się nasze wielkie pragnienie! Dzieciątko poczęło się za granicą w
miesiącu sierpniu. Nie według naszych, ludzkich planów, ale według woli Bożej. Było to
Dzieciątko bardzo, bardzo wyczekane i jednocześnie wielki cud, gdyż wyczerpaliśmy już w sumie
wszystkie możliwe przyczyny niepowodzeń związanych z poczęciem.
Cały okres, kiedy Maluszek przebywał pod moim sercem, znosiłam bardzo dobrze. Byliśmy
pod opieką wspaniałych lekarzy, ludzi, którzy rozumieli nasze obawy, zawsze potrafili nas
wysłuchać, dobrać odpowiednie suplementy i super się nami zająć. Synek Maksymilian (imię
otrzymał na cześć św. M.M.Kolbego, czciciela Maryji Niepokalanej) narodził się w maju 2017
roku, jest silny i zdrowy. Rozwija się bardzo dobrze i jest naszą wielką radością! Został powierzony
Maryji i wiemy, że to ona wstawiła się za nami u swego Syna. Jesteśmy wdzięczni przede
wszystkim dobremu Bogu, że wysłuchał naszych próśb, że okazał się Bogiem wiernym swemu
słowu. Ale też podziękowania należą się wszystkim, którzy otaczali nas modlitwą w tym trudnym
dla nas czasie starań oraz podczas ciąży. Modlitwa ta przebijała niebo i czuliśmy jej moc każdego
dnia! Wielkie dzięki składamy też na ręce lekarzy, którzy towarzyszyli nam w tej niełatwej drodze
do poczęcia, a później w trakcie ciaży, jak również przy narodzinach. Przed nami nowe role: bycie
rodzicami. Chcemy, aby Maks żył na chwałę Bożą, byśmy potrafili wychować go mądrze i w
wierze. Wiemy też, żeby na przyszłość się tak łatwo nie poddawać, walczyć do końca, choć po
ludzku nie ma już szans. I takie przesłanie kierujemy do innych par borykających się z problemem
niepłodności, aby uwierzyli, iż wszystko może się zdarzyć, a dla Boga nie istnieje nic, czego nie
mógłby spełnić.
Ela i Grzegorz, Rodzice Maksymiliana